Wrześniowy poniedziałek. Godzina piąta rano. Wszyscy stawiamy się na miejscu. Kasia misternie zaplanowała przebieg sesji. Jest zimno, dlatego martwimy się o Agę, w końcu musi się trochę rozebrać. Plenery jak z bajki o Panu Kleksie; mgła jak mleko rozlewa się po zielonych krzewach, słońce wstaje i rozrzuca żółto-pomarańczowe promienie, trawa świeci srebrną rosą. Idealnie.
Pierwsza sesja zdjęciowa miała zadziałać na zasadzie „zgrzytu”: bo oto wchodzimy na rynek modowy z minimalistyczną kolekcją lnianych sukienek, koszul, spodni. Ubraniami z lnu, które na ogół kojarzą się z polną łąką i wiejską chatą. I jak obalić ciężki, zalegający stereotyp „łąkowej tkaniny”?